Słońce
pomału zbliżało się do linii horyzontu i zalewało Bristol blaskiem ciepłych
barw. Chłopcy siedzieli na dachu jednego z budynków. Edward z żalem spoglądał
na mewy latające w przestworzach. Czuł smutek, że nie posiada takiej swobody
jak ptaki a jego skrzydła zostały podcięte. Kary stwierdził, że szlachcice mogą
robić to na co im się podoba, gdyż ich na to stać. Akurat –myślał Edward. Przebywając w rezydencji w towarzystwie
surowych i sztywnych rodziców czuł się jak w więzieniu. W celi bez wyjścia, bez
jakiejkolwiek szansy by uciec. Westchnął nie odrywając oczu od widoku Bristolu
w barwach zachodzącego słońca.
-Robi się późno. –oznajmił Kary –Na pewno musisz już wracać. Zobaczymy się znowu jutro? –spojrzał na Edwarda.
-Jak uda mi się wyjść. I tak już będę mieć nieprzyjemności. –wstał –Postaram się przyjść jak was zobaczę. Do zobaczenia! –uniósł rękę żegnając się z przyjaciółmi.
Koledzy uśmiechnęli się szeroko i odmachali Edwardowi. Po chwili ten już schodził w dół po drabinie.
Nie czuł wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Czuł satysfakcję, że zbuntował się zbyt surowym rodzicom. Szedł wąską uliczką, która prowadziła do rezydencji, w której mieszkał. Jego niedawno czysta koszula ponaciągała się w paru miejscach i przybrała całkiem inny kolor niż miała. Cała brudna, gdzieniegdzie dziurawa. Poprzecierane nogawki spodni i brudne buty. Potargane blond włosy wpadały mu do oczu, ale Edwardowi zdawały się nie przeszkadzać. Wyglądał jak żebrak. Wiedział, że kiedy rodzice zobaczą go w takim stanie dostanie po uszach i ojciec znowu zacznie krzyczeć. Matka nigdy nie stanęła w jego obronie. Zawsze zgadzała się z Bernardem przytakując lub zachowując kamienny wyraz twarzy. Edward często zastanawia się, czy w ogóle potrafi mówić.
Stanął przed drzwiami rezydencji i zastukał w nie bogato zdobioną kołatką. W mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk pukania. Stojąc chwilę na werandzie, Edward w końcu usłyszał niespokojne kroki zmierzające w stronę drzwi. Nie denerwował się ani trochę. Wiedział, że zapewne drzwi otworzy mu Lindsey, trochę się podenerwuje i przestanie. Po chwili drzwi rozwarły się i faktycznie stanęła w nich pokojówka, ale na jej twarzy malowała się złość. Chłopiec patrzył z nią nie ukazując żadnych emocji. Lindsey chwyciła go mocno za przedramię i pociągnęła w swoją stronę tak, żeby słyszał co mówi.
-Przepraszam, paniczu, że tak tobą szarpię, ale przez twoją lekkomyślność mogę stracić pracę w waszej rezydencji. Twoi rodzice uznali, że cię nie dopilnowałam. Pójdziesz teraz do nich i powiesz jak było. No chyba, że wolisz żeby moje obowiązki przejęła pani Gabriella.
Edwarda przeszył zimny dreszcz. Nienawidził pani Gabrielli. Była starą, grubą panną z kotem, która nigdy się nie uśmiechała. Edwarda obrzydzały jej kurzajki na twarzy i wiecznie mokre od potu czoło.
-Nie chcę. Wszystko im wyjaśnię, Lindsey. Nie martw się. Przepraszam, że nie wróciłem wtedy, kiedy powinienem. –spuścił głowę, ale wcale nie czuł się winny.
-Mam nadzieję. –fuknęła puszczając go i kierując się w stronę ulicy.
Edward popatrzył jak odchodzi i zamknął za sobą drzwi. W mieszkaniu panowała cisza. Wiedział, że rodzice siedzą w salonie i piją herbatę nawet się do siebie nie odzywając. No chyba, że rozmawiają o nim. Leniwie stawiał stopy na stopniach dębowych schodów zmierzając w stronę ogromnego pokoju. Zajrzał przez otwarte drzwi i pokręcił głową unosząc oczy do góry. Rodzice siedzieli i pili herbatę. Tak jak przypuszczał. Coś się w nim rozpaliło. Poczuł ogień palący się w jego głowie i żołądku. Wyglądali, jakby nawet nie przejęli się jego zniknięciem i zapewne wcale się nie przejęli. Zachowywali się jak zawsze. Chłopiec zacisnął pięści i wargi, ale za chwilę je rozluźnił i zamiast złości zagościł w nim smutek. Poczuł, że do oczu napływają mu łzy, ale zacisnął je mocno chcąc pozbyć się tego uczucia. Westchnął. Był to jeden oddech za dużo.
-Edwardzie. –usłyszał donośny, ale dziwnie spokojny głos ojca.
Chłopiec pomału wszedł do salonu i podążał w stronę siedzących nieruchomo rodziców patrzących na niego jak gdyby nigdy nic.
-Gdzie byłeś? –zapytał ojciec z podejrzanym spokojem –Słuchamy.
-Powiedziałem Lindsey, że…
-Nie interesuje mnie, co powiedziałeś Lindsey! –ryknął zrywając się na równe nogi. Edward wzdrygnął się.
-Wyszedłem na podwórko. –skłamał.
-Jak ty wyglądasz? Pytam się! Powiedz mi, jak wyglądasz?
Edward nie odpowiedział.
-No, słucham. Spójrz na siebie! Czy dla ciebie to jest wygląd szlachetnie urodzonego człowieka? –krzyczał jak nigdy dotąd.
-Nie. –odpowiedział krótko nie odrywając wzroku od czerwonej od złości twarzy ojca.
-Nie? To dlaczego tak wyglądasz?
-Myślisz, że ci odpowiem, tato? Sam nie wiem! Bawiłem się i tak jakoś wyszło. Nie będę ci się tłumaczył z czegoś, co nie wiem jak się stało. –odkrzyknął chłopiec. Bernard słysząc to wybałuszył oczy i zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
-Miarka się już przebrała! –szybkim krokiem podszedł do Edwarda i złapał go za włosy –Zabawa ci w głowie?! Ty masz zająć się pożytecznymi rzeczami! –pociągnął go z całej siły i skierował się w stronę pokoju chłopca –Siedź tam dopóki nie przemyślisz swojego zachowania. –wepchnął go w głąb pokoju –Nie dostaniesz dzisiaj kolacji. Taką strawę mogą jeść tylko szanujący się szlachcice. –zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz, który za chwilę wyciągnął.
Edward podniósł się z ziemi i popatrzył na sufit. Zamknięty we własnym pokoju bez możliwości wyjścia. Kopnął leżące przed nim drogie spodnie po czym podniósł je z podłogi i podarł. Skrawkami rzucił o drzwi, za którymi niedawno zniknął jego ojciec. Podszedł do znienawidzonego przez siebie łóżka i położył się na bardzo miękkim materacu. Zamknął oczy i zasnął. Spod powieki popłynęła mu jedna duża łza. Łza złości.
_____________________________________
Jeśli jesteś moim stałym czytelnikiem podpisz się pod tym postem: KLIK
-Robi się późno. –oznajmił Kary –Na pewno musisz już wracać. Zobaczymy się znowu jutro? –spojrzał na Edwarda.
-Jak uda mi się wyjść. I tak już będę mieć nieprzyjemności. –wstał –Postaram się przyjść jak was zobaczę. Do zobaczenia! –uniósł rękę żegnając się z przyjaciółmi.
Koledzy uśmiechnęli się szeroko i odmachali Edwardowi. Po chwili ten już schodził w dół po drabinie.
Nie czuł wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Czuł satysfakcję, że zbuntował się zbyt surowym rodzicom. Szedł wąską uliczką, która prowadziła do rezydencji, w której mieszkał. Jego niedawno czysta koszula ponaciągała się w paru miejscach i przybrała całkiem inny kolor niż miała. Cała brudna, gdzieniegdzie dziurawa. Poprzecierane nogawki spodni i brudne buty. Potargane blond włosy wpadały mu do oczu, ale Edwardowi zdawały się nie przeszkadzać. Wyglądał jak żebrak. Wiedział, że kiedy rodzice zobaczą go w takim stanie dostanie po uszach i ojciec znowu zacznie krzyczeć. Matka nigdy nie stanęła w jego obronie. Zawsze zgadzała się z Bernardem przytakując lub zachowując kamienny wyraz twarzy. Edward często zastanawia się, czy w ogóle potrafi mówić.
Stanął przed drzwiami rezydencji i zastukał w nie bogato zdobioną kołatką. W mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk pukania. Stojąc chwilę na werandzie, Edward w końcu usłyszał niespokojne kroki zmierzające w stronę drzwi. Nie denerwował się ani trochę. Wiedział, że zapewne drzwi otworzy mu Lindsey, trochę się podenerwuje i przestanie. Po chwili drzwi rozwarły się i faktycznie stanęła w nich pokojówka, ale na jej twarzy malowała się złość. Chłopiec patrzył z nią nie ukazując żadnych emocji. Lindsey chwyciła go mocno za przedramię i pociągnęła w swoją stronę tak, żeby słyszał co mówi.
-Przepraszam, paniczu, że tak tobą szarpię, ale przez twoją lekkomyślność mogę stracić pracę w waszej rezydencji. Twoi rodzice uznali, że cię nie dopilnowałam. Pójdziesz teraz do nich i powiesz jak było. No chyba, że wolisz żeby moje obowiązki przejęła pani Gabriella.
Edwarda przeszył zimny dreszcz. Nienawidził pani Gabrielli. Była starą, grubą panną z kotem, która nigdy się nie uśmiechała. Edwarda obrzydzały jej kurzajki na twarzy i wiecznie mokre od potu czoło.
-Nie chcę. Wszystko im wyjaśnię, Lindsey. Nie martw się. Przepraszam, że nie wróciłem wtedy, kiedy powinienem. –spuścił głowę, ale wcale nie czuł się winny.
-Mam nadzieję. –fuknęła puszczając go i kierując się w stronę ulicy.
Edward popatrzył jak odchodzi i zamknął za sobą drzwi. W mieszkaniu panowała cisza. Wiedział, że rodzice siedzą w salonie i piją herbatę nawet się do siebie nie odzywając. No chyba, że rozmawiają o nim. Leniwie stawiał stopy na stopniach dębowych schodów zmierzając w stronę ogromnego pokoju. Zajrzał przez otwarte drzwi i pokręcił głową unosząc oczy do góry. Rodzice siedzieli i pili herbatę. Tak jak przypuszczał. Coś się w nim rozpaliło. Poczuł ogień palący się w jego głowie i żołądku. Wyglądali, jakby nawet nie przejęli się jego zniknięciem i zapewne wcale się nie przejęli. Zachowywali się jak zawsze. Chłopiec zacisnął pięści i wargi, ale za chwilę je rozluźnił i zamiast złości zagościł w nim smutek. Poczuł, że do oczu napływają mu łzy, ale zacisnął je mocno chcąc pozbyć się tego uczucia. Westchnął. Był to jeden oddech za dużo.
-Edwardzie. –usłyszał donośny, ale dziwnie spokojny głos ojca.
Chłopiec pomału wszedł do salonu i podążał w stronę siedzących nieruchomo rodziców patrzących na niego jak gdyby nigdy nic.
-Gdzie byłeś? –zapytał ojciec z podejrzanym spokojem –Słuchamy.
-Powiedziałem Lindsey, że…
-Nie interesuje mnie, co powiedziałeś Lindsey! –ryknął zrywając się na równe nogi. Edward wzdrygnął się.
-Wyszedłem na podwórko. –skłamał.
-Jak ty wyglądasz? Pytam się! Powiedz mi, jak wyglądasz?
Edward nie odpowiedział.
-No, słucham. Spójrz na siebie! Czy dla ciebie to jest wygląd szlachetnie urodzonego człowieka? –krzyczał jak nigdy dotąd.
-Nie. –odpowiedział krótko nie odrywając wzroku od czerwonej od złości twarzy ojca.
-Nie? To dlaczego tak wyglądasz?
-Myślisz, że ci odpowiem, tato? Sam nie wiem! Bawiłem się i tak jakoś wyszło. Nie będę ci się tłumaczył z czegoś, co nie wiem jak się stało. –odkrzyknął chłopiec. Bernard słysząc to wybałuszył oczy i zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
-Miarka się już przebrała! –szybkim krokiem podszedł do Edwarda i złapał go za włosy –Zabawa ci w głowie?! Ty masz zająć się pożytecznymi rzeczami! –pociągnął go z całej siły i skierował się w stronę pokoju chłopca –Siedź tam dopóki nie przemyślisz swojego zachowania. –wepchnął go w głąb pokoju –Nie dostaniesz dzisiaj kolacji. Taką strawę mogą jeść tylko szanujący się szlachcice. –zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz, który za chwilę wyciągnął.
Edward podniósł się z ziemi i popatrzył na sufit. Zamknięty we własnym pokoju bez możliwości wyjścia. Kopnął leżące przed nim drogie spodnie po czym podniósł je z podłogi i podarł. Skrawkami rzucił o drzwi, za którymi niedawno zniknął jego ojciec. Podszedł do znienawidzonego przez siebie łóżka i położył się na bardzo miękkim materacu. Zamknął oczy i zasnął. Spod powieki popłynęła mu jedna duża łza. Łza złości.
_____________________________________
Jeśli jesteś moim stałym czytelnikiem podpisz się pod tym postem: KLIK

Wspaniały rozdział, idealnie ukazuje jakie były stosunki w szlachetnych rodzinach. Moim zdaniem to chore i nieludzkie. Cóż, szkoda mi Edwarda. Mam nadzieję, że będzie miał na tyle odwagi by uciec od tych wariatów do swoich przyjaciół. Czekam na następny rozdział i życzę oceanu pomysłów!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Lucy :)
http://nimfadora-scatty-tonks.blogspot.com/
Oh, Goth !
OdpowiedzUsuńJego ojciec jest okrutny!
Aż mi się zrobiło szkoda Ed'a :(
Przecież on tylko chciał się pobawić :)
Rozdział świetny, czekam na next :P
Choć rozdział krótki, podoba mi się. Jestem tu pierwszy raz, ale chyba wygląda na to, że zostanę na dłużej. :)
OdpowiedzUsuńTak na marginesie, zauważyłam powtórzenie czasownika 'zacisnął' gdzieś w tekście.:)
Zapraszam do mnie na rozdział V :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przepraszam za spam :D
czarnystroz.blogspot.com
fajny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńCudo
OdpowiedzUsuń