Edward
wygrzebał się ze sterty siana i spojrzał do góry tak, jakby chciał zobaczyć,
czy nikt go nie widział. Odgarnął z czoła włosy i ruszył w stronę miasta. Nie
dręczyły go wyrzuty sumienia. Chciał jak najszybciej opuścić dom, który był dla
niego jak więzienie. Obawiał się jedynie, że o tej porze może być
niebezpiecznie, ale od razu odgonił od siebie tą myśl.
Chłopiec nigdy nie widział Bristolu nocą. Ulice były puste a w całym mieście panowała głucha cisza. Edward nie słyszał nic oprócz własnego oddechu i swoich kroków, które wydawały się być głośniejsze od Bernarda Kenwaya, kiedy wpada w szał. Chłopiec zobaczył rosnące przed jedną z alejek drzewo. Na pierwszy rzut oka wydawało się idealnym miejscem na kryjówkę. Pomału podszedł do mnie i zbadał go wzrokiem. Chwycił się wystającej gałęzi i odepchnął mocno prawą nogą. Chwilę później wisiał już dwa metry nad ziemią Wspiął się wyżej i usiadł na grubej gałęzi schowanej w liściach drzewa. Widział malujący się przed nim Bristol i morze w oddali. Co kilka sekund zaświeciło światło wypływające z latarni morskiej, momentami Edward słyszał mewę i to, co podobało mu się najbardziej. Szum fal.
Chłopiec nigdy nie widział Bristolu nocą. Ulice były puste a w całym mieście panowała głucha cisza. Edward nie słyszał nic oprócz własnego oddechu i swoich kroków, które wydawały się być głośniejsze od Bernarda Kenwaya, kiedy wpada w szał. Chłopiec zobaczył rosnące przed jedną z alejek drzewo. Na pierwszy rzut oka wydawało się idealnym miejscem na kryjówkę. Pomału podszedł do mnie i zbadał go wzrokiem. Chwycił się wystającej gałęzi i odepchnął mocno prawą nogą. Chwilę później wisiał już dwa metry nad ziemią Wspiął się wyżej i usiadł na grubej gałęzi schowanej w liściach drzewa. Widział malujący się przed nim Bristol i morze w oddali. Co kilka sekund zaświeciło światło wypływające z latarni morskiej, momentami Edward słyszał mewę i to, co podobało mu się najbardziej. Szum fal.
***
-Hej! Edward! Co ty tu robisz? –usłyszał w głowie chłopiec. Pomału otworzył oczy. –Spałeś tu całą noc? –był to Kary z kolegami.
Edward widział jak przez mgłę. Zamrugał i zasłonił ręką słońce, którego promienie wpadały mu do oczu. Popatrzył na Karego.
-Może nie całą, ale większość. –przeciągnął się –Już do was schodzę.
Zawiesił się na jednej z gałęzi i ułamek sekundy później był już na dole.
-Dlaczego tu spałeś? Uciekłeś z domu? –dopytywał się Świeca.
-Tak jakby. –westchnął Edward z wymuszonym uśmiechem.
-Zwariowałeś? –rozszerzył oczy Kędzior. –Masz ogromny dom, rodzinę i uciekasz, żeby spać na drzewie? –chłopiec nie mógł w to uwierzyć.
-Wydaje wam się, że być szlachcicem to sama przyjemność. Wcale nie. Nie mogę się bawić tak jak wy, nie mogę wychodzić z rezydencji –zaczął wyliczać na palcach –Nie mogę wyrazić swojego zdania, nie mogę biegać po domu, nie mogę zadawać się z kim chcę, nie mogę…
-Straszne! Dlaczego nie możesz robić tylu fajnych rzeczy? –Szczurek był najbardziej zaskoczony z całej czwórki.
-Bo moi rodzice to szlachcice. Każdy szlachcic jest taki sam. Uwierzcie mi, nie chcielibyście być na moim miejscu.
Chłopcy popatrzyli po sobie ze zdziwieniem w oczach. Przez cały czas wydawało im się, że Edward ma wszystko czego tylko zapragnie, jego rodzice na wszystko mu pozwalają i do tego żyje w dostatku. Najbardziej jednak zazdrościli mu rodziny. Niby surowy i wymagający ojciec, ale przynajmniej go miał. Sztywna i humorzasta matka, ale jednak matka. Kary zamyślił się. Dręczyły go liczne pytania, ale nie wiedział od czego zacząć.
-Co twoi rodzice zrobiliby, gdyby dowiedzieli się, że zadajesz się z kimś… Niższym rangą? –zapytał niepewnie i nieśmiało.
Edward przełknął ślinę i poczuł, że blednie. Nie wiedział, co odpowiedzieć koledze, żeby go nie przestraszyć. Postanowił skłamać.
-Zezłościliby się na mnie. –odparł szybko.
-Bardzo? –dopytywał się Kary.
-Nie wiem, ale…
-Hej! Tu jesteś, gówniarzu! –Bernard wraz z Linette szybkim krokiem kierował się w stronę grupki chłopców.
Kary, Świeca, Kędzior i Szczurek zerwali się do ucieczki. Po kilku sekundach zniknęli między budynkami. Edward obejrzał się za nimi i w głębi duszy cieszył się, że zdążyli uciec. Wiedział, że rodzice potraktowaliby ich gorzej niż jego. Stał w miejscu i czekał aż wściekli szlachcice go dopadną. Bernard złapał chłopca za rękaw brudnej białej koszuli i przyciągnął do siebie tak, żeby do Edwarda dotarło to, co do niego mówi.
-A więc to twoi koledzy? W takim towarzystwie się obracasz?! Gdzie byłeś całą noc? Odpowiadaj, nie patrz tak na mnie! Gdzie byłeś?! –wrzeszczał tak głośno, że przechodnie zawieszali wzrok tylko na Kenwayach.
-Nie twoja sprawa. –bąknął cicho pod nosem Edward.
Wściekły Bernard szarpnął syna za koszulę i skierował się w stronę drogi do rezydencji. Linette jak zwykle milczała.
***
Lindsey otworzyła zamek w ciężkich drzwiach, które natychmiast się otworzyły tak, że uderzyły ją boleśnie w twarz. Chwyciła się za policzek i zacisnęła oczy, do których napłynęły łzy. Zobaczyła wchodzącego Bernarda Kenwaya ciągnącego za sobą bezbronnego Edwarda. Tuż za nimi wolnym krokiem szła Linette. Lindsey natychmiast puściła siną kość policzkową i otarła oczy. Nie chciała, żeby ktoś przejmował się zwykłą pokojówką mając ważniejsze sprawy na głowie. Wymusiła uśmiech.
-Coś się stało, panie Bernardzie? –zapytała spokojnie.
-Owszem. Nie przejmuj się i zajmij się swoimi obowiązkami. –odparł starając się ukryć złość. –A ty zostajesz! –szarpnął Edwardem.
Lindsey posłusznie skierowała się w stronę jadalni, aby nakryć do stołu. Stojąc w drzwiach odwróciła się do chłopca i popatrzyła na niego troskliwym i pełnym żalu wzrokiem. Westchnęła ciężko spuszczając głowę i zniknęła za framugą. Linette stanęła obok męża i spojrzała na Edwarda kościstą twarzą jak zwykle nie okazując żadnych emocji.
-Zabraniam ci, młody człowieku spotykać się z tymi brudnymi biedakami! To pierwsza sprawa. Po drugie, wydaje ci się, że uciekanie z domu złagodzi mój gniew? Nie, gówniarzu! Jeszcze bardziej go rozpala. Może to nauczy cię dyscypliny. –sięgnął po stojący przy ścianie metalowy pręt.
Edward widząc to zerwał się do ucieczki. Nie odbiegł jednak daleko. Bernard chwycił go za kołnierz i uderzył w plecy metalową rurką. Chłopiec skrzywił się, ale nie krzyknął. Za chwilę poczuł przeszywający ból na łopatce i ramieniu. Z jego oka nie popłynęła ani jedna łza. Spojrzał na ojca, który odkładał pręt. Jego wzrok złagodniał. Popatrzył na matkę. Nadal patrzyła na niego bez jakichkolwiek emocji.
-Do pokoju. Przemyśl swoje zachowanie. –nakazał Bernard. –Już!
***
Następnego dnia, Lindsey sprzątała salon. Tamtego dnia widząc, jak pan Kenway ukarał Edwarda jej serce ścisnęło poczucie winy i żal. Do oczu napłynęły jej łzy, ale szybko zacisnęła oczy, żeby żadna nie spłynęła jej po policzku. Podniosła głowę do góry i ruszyła w stronę jadalni.
-Linette, z tym dzieckiem dzieje się coś złego. –usłyszała głos Bernarda. Podeszła jak najbliżej łuku prowadzącego do jadalni i słuchała rozmowy.
-Może powinieneś bardziej go pilnować? –Linette mówiła z anielskim spokojem.
-Pilnować? Chciałaś powiedzieć kontrolować. Za chwilę przyjdzie Francis. Poprosiłem go, żeby przyszedł, gdyż mam do niego bardzo ważną sprawę. Myślę, że spodoba ci się ten pomysł.
-Słucham.
-Francis będzie szedł za Edwardem, kiedy ten będzie chciał opuścić rezydencję. Nie będziemy stawiać oporu, żeby wyszedł przed dom. Mam przeczucie, że zamiast na podwórze pójdzie do miasta do tych swoich kolegów. A jeśli tak, to Francis wszystko nam powie. –Bernard sprawiał wrażenie zadowolonego ze swojego pomysłu.
-Nie uważasz, że Edward nie będzie chciał wyjść z domu po wczorajszym incydencie?
-Nie. Uważam, że Edward będzie chciał wyjść. I wydaje mi się, że nawet zapyta nas o zgodę. Musimy udawać… -przerwało mu pukanie –Lindsey, otwórz!
Pokojówka podreptała w stronę drzwi. To co usłyszała prawie zwaliło ją z nóg. Szarpnęła za ciężką klamkę i ujrzała postać szlachcica w średnim wieku. Sprawiał wrażenie fałszywego i przebiegłego.
-Dzień dobry –ukłonił się. –Zastałem Bernarda Kenwaya?
-Oczywiście, proszę wejść. –Lindsey serce waliło jak oszalałe. Bała się, co będzie dalej, jak Edward ośmieli się opuścić teren rezydencji.
Francis rozejrzał się dookoła i po chwili na jego ustach zagościł uśmiech.
-Witaj, przyjacielu. –popatrzył na Bernarda.
-Witaj, Francisie. Chodź do salonu. Lindsey poinformuje nas, kiedy Edward będzie chciał wyjść. Prawda Lindsey? –popatrzył na nią przeszywającym wzrokiem.
-Oczywiście, panie Kenway. –odparła drżącym głosem. –Może pójdę do niego? Na pewno będzie pytał mnie o zgodę wyjścia.
-Świetny pomysł. Ale pamiętaj, że jak powiesz mu cokolwiek od razu wylecisz z tego domu.
Lindsey popędziła w stronę schodów.
***
-Edwardzie? –weszła do pokoju. Ręce jej drżały. Nie chciała, żeby chłopiec wychodził.
-Lindsey? –popatrzył na nią. –Rodzice są w domu? –zapytał z nadzieją.
-Są. –westchnęła. Wiedziała, dlaczego Edward o to pyta.
-Mogę wyjść? Tylko na podwórko. Proszę.
Lindsey czuła, że zaraz się rozpłacze. Nie mogła jednak tego zrobić.
-To nie jest najlepszy pomysł, Edwardzie. Wiesz, że ojciec będzie…
-Tylko na podwórko! –prosił.
-No dobrze. Leć, ale naprawdę tylko przed dom. Nie oddalaj się, bo oboje poniesiemy konsekwencje. –wycedziła.
-Dziękuję, Lindsey. Jesteś najlepsza!
Edward wybiegł z pokoju i po chwili było słychać jak zbiega po schodach. Z oka Lindsey popłynęła jedna wielka łza.
-Nie jestem, Edwardzie. Nie jestem. –powiedziała cicho do siebie i wyszła z pokoju, aby powiadomić Bernarda, że jego syn wyszedł.
----------------------------------------------------------------
Przepraszam za długą nieobecność, ale nie miałam czasu w ogóle usiąść do komputera. Za dużo nauki :/ Oczywiście nadrobię wizyty na Waszych blogach. Ten rozdział trochę dłuższy niż się spodziewałam, ale mam nadzieję, że Was to nie zraziło :D

Tak strasznie się cieszę, że widzę u Ciebie nowy rozdział. Tak długo na niego czekałam. Po wejściu na Twojego bloga, poprawił mi się humor. Rozdział pierwsza klasa, powala na kolana. Biedny chłopak, ojciec- tyran, a matka- nawet nie wiem jak ją nazwać. Bezwzględna suk* inaczej nazwać jej niemożna. Większą miłość do chłopaka czuć od pokojówki niż od jego własnych rodziców. Chora sprawa, tytuły i kasa wyprały im chyba mózg.
OdpowiedzUsuńPozdrawia Anka. ;)
Świetny rozdział. Strasznie współczuję mu takich rodziców. Uważam, że od Bernarda gorsza zdecydowanie jest Linette, bo nienawidzę, gdy ludzie tak się zachowują. Widać, co pieniądze robią z ludźmi. Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńCo trn Bernard kombinuje?!
OdpowiedzUsuńJak spróbuje coś zrobić tym biednym dzieciakom albo znowu pobije Eda to osobiście przywalę mu tym metalowym prętem! Haha, przeżywam xd
Rozdział świetny. Mam nadzieję, że Edward nie pójdzie spotkać się z kolegami dla ich dobra. Pokojówka bardziej zachowuje się jak matka niż te jego biologiczne coś.
Czytałam rozdział na niemcu ;D kolega z ławki razem ze mną - - - - - > podobało mu się ;)
Czekam na kolejny i zspraszam do mnie
czarnystroz.blogspot.com
Cieszę się, że koledze też się podobało C:
UsuńWiem, że mam u Ciebie spore zaległości, ale obiecuję, że w weekend nadrobię wszystko C:
Wohoho ale długi rozdział, bardzo mi się spodobał według mnie jest genialny! I mam pytanko, kiedy będzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńP.S Na moim blogu też się pojawił nowy post :-)
ermaniak-i-jego-swiat.blogspot.co.uk